a na koniec skuszeni wieścią o dobrych owocach morza trafiliśmy do turystycznej knajpy z widokiem na drogie jachty. Tam wbrew pozorom wrażenia były najmocniejsze bo do obsługi przydzielono nam rosłego Mołdawianina z łańcuchem na szyi, mieliśmy się chyba poczuć swojsko dzięki słowiańskiemu pokrewieństwu.
Podczas siesty wybieraliśmy menu dnia, takie 6-elemetowe czyli nie do przejedzenia. Oto skład dla tych którzy potrafią długo czytać: zupa/ przystawka składająca się na przykład ze smażonych rybek-pescado frito, zasada jest prosta, im mniejsze tym lepsze
deser, napoje no i wersji świątecznej jeszcze jakby tego było mało butelka wina. W wersji turystycznej wypada sałatka i napoje i wino.
No ale z racji ograniczonego budżetu zaopatrywaliśmy się też w sklepach. Takich długich alejek z oliwą z oliwek jeszcze nie widziałam. Zresztą wybór najlepszych oliw sprzedaje się nawet na stacjach benzynowych. Równie ukochana jest oczywiście szynka, w jednym z supermarketów natknęliśmy się nawet na pergolę z jamon serrano i czuliśmy się poważnie osaczeni. Nigdzie nie mogę znaleźć zdjęcia kogoś kto odważył się to udokumentować ale to trochę też oddaje grozę sytuacji ;)
źródło: http://lariandcharlieineurope.blogspot.com/2011_07_01_archive.html
My jednak od cienia pod pergolą z szynki woleliśmy cień drzewek mandarynkowych. A one właśnie masowo owocują i słusznie, bo co tu innego robić gdy jest 20 stopni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz