expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

Łączna liczba wyświetleń

środa, 17 kwietnia 2013

KAJAKIEM NA MORZE



Kajakarstwo to nie tylko sport dostępny latem. Nasz czytelnik, Przemysław Szapar odpowiada wrażenia z wyprawy kajakiem morskim na Zatokę Gdańską na początku grudnia.
Siedzimy na lotnisku w Allicante. Dwa tygodnie pełnego słońca, pięknych skał, superwspinania, codziennych kąpieli w ponaddwudziestostopniowej słonej, błękitnej wodzie oraz świeżych muli i krewetek. Z tymi doznaniami wracamy do kraju, w którym wiemy, co nas czeka - nasz polski listopad. Rzadko słoneczny, pogrążony w zadumie, ściśnięty chłodem i ociekający wilgocią - piękno, ale inne, bardzo inne. Perspektywa polskiej jesieni i zimy szybko wprowadza nas w stan zasmucenia, ale zakupienie zawczasu biletów na krótki weekendowy wypad nad Costa Brawa w grudniu dodaje nam otuchy.

Rozmawiamy o krótkim dniu w jesienno-zimowej Polsce, o rodzinie, pracy, planach, treningu.
W myślach staram się uczepić jakiegoś planu, znaleźć wyzwanie, motywacje do przetrwania jesiennej polskiej deprechy. Co zrobić po powrocie!? Nagle jest! Przecież mam kajak, ba, nawet dwa. Pięknie.I już w pierwszy dzień po powrocie sprawdzam stan morza. W napięciu zerkam na internetową pogodę i jest, ale nie najlepsza. Od rana wieje ze wschodu, temp. siedem stopni, stan wody - trzy. Co robić? Czekam z decyzją do rana.Po śniadaniu pędzimy z synem do przedszkola, a później na bulwar. Przyglądam się fali, niebu jak tu pięknie i szaro. Płynę!!! Jeszcze tylko do magazynu po sprzęt, ciuchy i już ląduję w gdyńskim basenie jachtowym, gdzie warunki do wodowania sprzętu są znakomite. Powoli wiosłuję po spokojnej wodzie przystani, w myślach sprawdzam, czy wszystko jest gotowe; kapok, szczelnie zamknięty telefon, przywiązane do kajaka wiosło, picie, kanapka. Wszystko jest. Płynę. Zbliżam się z wolna do wyjścia z portu, już widzę granicę osłoniętej wody i prawdziwej zatokowej kipieli. Adrenalina, wyczekiwanie, gotowość.Wpływam już w fale, dziób mego kajaku od razu zanurza się w wodzie i już wali w górę - w myślach pojawia się moment zawahania. Wracać? Odpowiedz przychodzi natychmiast wraz z zimną wodą, która zalewa mi twarz. Do przodu! Kierunek Gdańsk. Pokonuję szybko przybój, każdy ruch musi być silny i pewny. Mam oczy dookoła głowy. Muszę wciąż lawirować, walczyć o każdy metr. Wiem, że wystarczy moment nieuwagi i ląduję w morskiej wodzie. Z każdym ruchem wiosła czuję się pewnie. Płynę, tnę fale, głośno oddycham i kołysząc się na wzburzonej wodzie, kieruję kajak na orłowski klif.Widok w lewo jest przerażający i piękny - po horyzont wielkie, szarostalowe chmury i bezkres wzburzonej masy wody.Po prawej bulwar, restauracja rybna, plac zabaw. Płynę pomiędzy dwoma światami, to dziwne uczucie, którego nie zaznać to po prostu strata. Mijam orłowski klif, który mocno ucierpiał w październikowych sztormach. Na tej wysokości wodę i wiatr zwyczajowo wzmaga, co wymaga maksymalnego skupienia i silnego wiosła. Tu nie ma żartów. Szczęśliwie mijam orłowskie molo i w myślach wspominam letnią wyprawę kajakiem na Westerplatte, dokąd popłynęliśmy z synem. W tym miejscu w sierpniu na spokojnej wodzie zatrzymaliśmy się i zajadając kanapki, słuchaliśmy koncertu, który właśnie odbywał się na orłowskiej scenie letniej. Teraz jest inaczej, nie ma czasu na posiłek. Czuję już trud wiosłowania i z wolna myślę o powrocie, który z falą nigdy nie jest łatwą sztuką. Wiatr wzmaga, woda kipi. Odnoszę wrażenie, że jestem tu intruzem. Nie mylę się. Czas na powrót. Teraz niebezpieczny manewr nawrotu, gdzie boczna fala gotowa jest cię wywrócić w ułamku sekundy.Udało się i mój widok to dwie wieże SEA Towers w oddali. Teraz zaczyna się powrót. Kajak traci na stabilności, gdy fala gna go swą mocą. Ciągła kontra wiosłami i praca sterem - prawdziwa harówka. Zbliżam się do wejścia do przystani, to przy takim stanie morza najniebezpieczniejszy etap. Jeszcze chwila i będę bezpieczny. Udało się! Stoję na spokojnej wodzie już za falochronem, odwracam dziób kajaka w stronę Gdańska i spokojny patrzę na kipiel. Jestem szczęśliwy. Podziwiam widoki, dumny z udanej wyprawy, zajadam kanapkę i spijam gorącą herbatę. Cóż za smak, mówię Wam! Smak prawdziwej przygody i to kilka przystanków od domu.